24 września

Koniec samotności - Janusz Leon Wiśniewski

Koniec samotności - Janusz Leon Wiśniewski




Czekałam na ten moment od stycznia 2017 roku, kiedy Janusz Leon Wiśniewski publicznie ogłosił, że powstanie kontynuacja kultowej Samotności w sieci. Trzeba tutaj przypomnieć, że Samotność w sieci została wydana w 2001 roku i opowiada o romansie nawiązanym przez Internet (podkreślam, wydana w 2001 roku! Zastanówcie się, czy w ogóle słyszeliście wtedy o czymś takim jak połączenie internetowe, komunikatory i maile). Ja po jej lekturę sięgnęłam chyba jakoś pod koniec pierwszej dekady XXI i już wtedy wydawała mi się nieco archaiczna i traktowałam ją jak jeden z rozdziałów wielkiej księgi o historii Internetu. Wzbudziła za to wiele emocji i na zawsze została w mojej pamięci. Mogę powiedzieć, że Samotność w sieci to jedna z najważniejszych książek mojego życia. Być może przez to, jak wiele pobocznych historii wbijających się w pamięć w sobie zawiera być może przez moją słabość do bohaterów-naukowców a może uznanie dla naukowych wątków. Najważniejsze, że 18 lat później na półkach księgarni pojawia się Koniec samotności.

Miałam duże obawy co do tego, w jaki sposób autor podejdzie do tematu kontynuacji. Bo to trochę tak, jak po wielu latach wydano "kontynuację" Harrego Pottera (Harry Potter i przeklęte dziecko), a to moim zdaniem był mocno średni jakościowo pomysł. Poza tym przecież WSZYSTKO się zmieniło. Tymczasem uważam, że autor tą książką chciał się rozliczyć z bestsellerem, jaki napisał wiele lat temu i z konsekwencjami, jakie ta pozycja przyniosła dla niego, ale także dla czytelników, którzy lawinowo pisali do autora swoje przemyślenia dotyczące lektury. To w jaki sposób Wiśniewski nawiązuje do Samotności w sieci uważam za bardzo odważny i oryginalny pomysł, ale jak najbardziej udany! Niemniej, aby móc cieszyć się lekturą, zrozumieć ją i odpowiednio przeżyć totalnie obowiązkowo trzeba znać Samotność w sieci. Bez tego nie macie po co czytać tej książki.

Koniec samotności to historia Jakuba i Nadii, przedstawicieli młodego pokolenia, obywateli świata, którzy mają nieograniczone możliwości rozwoju i wyboru ścieżek życiowych. Pewnego dnia chłopak przyłapuje swoją dziewczynę płaczącą nad książką, TĄ książką. Zabiera ją do swojego domu, a kiedy jego matka zauważa, jaką książkę czyta Jakub odżywają w niej wspomnienia, ale i pojawiają się obawy, że jej sekret po wielu latach ujrzy światło dzienne. Pewnie już się domyślacie, że ta matką jest główną bohaterka Samotności w sieci. To wielopoziomowa opowieść o emocjach (przecież nikt tak pięknie nie pisze o miłości jak Janusz Leon Wiśniewski), opowieść nie tylko o miłości romantycznej, ale także o miłości dziecka do rodziców i trosce rodzicielskiej, samotności i osamotnieniu a także zagubieniu we współczesnym świecie.

Samotność w sieci pojawia się na kartach tej powieści wielokrotnie, wszak to bestseller, który znają starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, a każdy ma coś do powiedzenia na temat tej lektury, każdy zapamiętał z niej zupełnie coś innego. I to jest właśnie dar Janusza Leona Wiśniewskiego, który swoje powieści traktuje jako pretekst do snucia rozważań na temat kondycji współczesnego społeczeństwa, aktualnych problemów, nowinek technologicznych i ich wpływu na nasze życie. Tak było w samotności w sieci, tak jest i w Końcu samotności. Choć pewne problemy pozostają aktualne, to otoczenie i rzeczywistość są skrajnie różne.

Bardzo szanuję Pana Wiśniewskiego jako autora. Dzięki temu że jest naukowcem, lektura jego książek zawsze wnosi do mojego życia jakąś nową wiedzę. Nie podejrzewałam jednak, że ma na tyle dystansu do siebie, aby przemycić do tej książki także siebie! Chociaż biorąc pod uwagę jego aktorski epizod w ekranizacji własnej powieści mogliśmy się tego spodziewać :)

Autor tak poprowadził narrację, że już do końca życia będę się zastanawiać, co w książkach Wiśniewskiego jest prawdą, a co tylko wytworem wyobraźni autora. Powiadają, że pisarz to zawód, w którym kradzież jest zalegalizowana. Pisarz chłonie opowieści zwykłych ludzi i wciąga je do opowiadanych historii. Wciąż otwartym pozostaje pytanie: czy historia opowiedziana w Samotności w sieci wydarzyła się naprawdę?



05 czerwca

Jedyne takie miejsce - Klaudia Bianek

Jedyne takie miejsce - Klaudia Bianek




Jedyne takie miejsce” to jeden z najgłośniejszych debiutów książkowych tego roku. Nic dziwnego, skoro powieść ta wygrała w konkursie organizowanym przez Wydawnictwo Czwarta Strona, a historia napisana przez Klaudię okazała się tą jedną, jedyną – najlepszą i najbardziej wyjątkową, która doczekała się premiery kilka tygodni temu.

Na początku wydawało mi się, że „Jedyne takie miejsce” to taka zwyczajna historia miłosna o parze nastolatków z problemami. Ona, nastoletnia matka nie za bardzo radząca sobie w relacjach społecznych, zamknięta w sobie oraz zupełnie pozbawiona wiary w siebie na skutek przykrych zdarzeń z przeszłości. I on, „książę na białym koniu”, który zjawia się w jej życiu i zamienia je w bajkę powoli burząc mur, który wokół siebie wybudowała. Ale to nie tak, bo historia, która zdarzyła się w domach pod lasem nieopodal Groszkowic, w jedynym takim miejscu skrywa wiele innych emocji, które autorka maluje tak dokładnie, że nie sposób nie odczuwać ich razem z bohaterami. Zresztą, to nie tylko historia rodzącego się uczucia pomiędzy Leną i Alanem, ale przede wszystkim opowieść o sile (i słabości) rodzinnych więzi, a także o mądrości, jaką zdobywamy w ciągu życia, by na starość potrafić z niej korzystać z rozwagą. To w końcu opowieść o naprawdę magicznym jedynym takim miejscu, w którym czas płynie wolniej, życie toczy się w rytmie zgodnym z naturą, a problemy zdają się być odległe tak bardzo jak reszta świata.

To, co sprawiło, że pokochałam tę historię, to nie sam pomysł na fabułę, bo ta momentami była dla mnie dość infantylna i schematyczna, ale emocje, jakie towarzyszą poznawaniu tej historii oraz postacie, które stworzyła autorka. Każdy z bohaterów ma swój własny bagaż doświadczeń, który wpływa na ich tu i teraz, sprawia że lubimy ich bardziej lub mniej. Klaudia świetnie oddała perspektywę obojga głównych bohaterów, malując słowami ich emocje, obawy i motywacje do podejmowanych działań. Jednak według mnie na szczególną uwagę zasługują najstarsi bohaterowie w tej historii: Babcia Leny oraz Dziadek Alana. Skradli moje serce tym, jak wiele dobra mieli w sobie, jak bardzo byli mądrzy życiowo i jak świetnie radzili sobie gdzieś tam, niemal na krańcu świata, w jedynym takim miejscu, w którym można odnaleźć szczęście.

Rzadko sięgam po książki pisane w nurcie Young Adults, bo zwyczajnie zakładam, że jestem na nie za stara. Jednak w przypadku „Jedynego takiego miejsca” zwyciężyła ciekawość, a ja uległam fali pochlebnych opinii. I może z początku nie do końca je rozumiałam, bo zdawać by się mogło że to najzwyklejsza historia, a jednak gwarantuję Wam, że kryją się w tej historii takie emocje, które nawet największego twardziela zwalą z nóg. Jednego jestem pewna, ta historia nie może Was nie poruszyć!



PS Miałam niezwykłą przyjemność poznać Klaudię na tegorocznych Warszawskich Targach Książki. To nie tylko utalentowana, ale także niezwykle sympatyczna dziewczyna, a ja coś czuję, że nie przeoczę żadnej z kolejnych powieści, które wyjdą spod jej pióra! 

28 kwietnia

Giełda milionerów – Mariusz Koperski

Giełda milionerów – Mariusz Koperski



Giełda milionerów” to trzecia zakopiańska powieść kryminalna Mariusza Koperskiego i zdecydowanie najlepsza! Jak to mówią: do trzech razy sztuka. Najnowsza powieść autora w końcu mnie usatysfakcjonowała! Nareszcie mogę przyznać, że autor napisał „zakopiański” kryminał, którego lektura pozwala przenieść się choć na chwilę do Zakopanego. 

Kiedy kilka lat temu wyszukałam informacji, że w Zakopanem mieszka sobie pewien autor, który pisze kryminały osadzone akcją w zimowej stolicy Polski, oczy mi się zaświeciły. Wszak, poza Remigiuszem Mrozem niewiele powieści (tym bardziej kryminałów i thrillerów) przenosi nas w okolice Tatr. Niestety pierwsza powieść „Śmierć samobójcy” nieco mnie rozczarowała (przede wszystkim klimatu góralskiego było tam jak na lekarstwo). Kolejna „zakopiańska” powieść ("Po własnych śladach") była trochę lepsza, a podhalańska kultura była zgrabnym tłem dla opowiadanej historii. Ale dopiero najnowsza książka - „Giełda milionerów” zrobiła na mnie dobre wrażenie i pokazała, że warto było przebrnąć przez pierwsze dwa tomy w oczekiwaniu na porządną dawkę zakopiańskich emocji. 

W Zakopanem pojawia się małżeństwo, które wygrawszy na amerykańskiej loterii równowartość 2 miliardów (!) złotych zakłada fundację, która wspiera lokalne inicjatywy kulturalne, ale nie tylko. Miliarderzy współpracują ze Stowarzyszeniem Ochrony Zabytków w Zakopanem i skupują zagrożone wyburzeniem stare budynki. Innymi słowy, próbują „naprawić” jedno z najbrzydszych i najbardziej chaotycznych miejscowości w Polsce. Kto był w Zakopanem, ten na pewno zauważył „koszmarki” pojawiające się tu i ówdzie, które rujnują góralski charakter miasta. Podejmowane przez nich działania są dość kontrowersyjne, tym bardziej, że szkodzą interesowi lokalnych biznesmenów. Pewnego dnia w siedzibie fundacji zostaje popełnione morderstwo, a wszystko zostaje dokładnie zarejestrowane kamerą. Znany z wcześniejszych powieści autora, komisarz Karpiel pomaga wybierającemu się powoli na emeryturę komendantowi w rozwiązaniu zagadki. Wnikliwe śledztwo pozwoli na rozstrzygnięcie, czy to walka o wpływy w mieście, czy może jednak wyrównanie osobistych porachunków były motywem dla dokonanego morderstwa.

„Giełda milionerów” ma wszystko to, co dobry kryminał mieć powinien: ciekawą sprawę do rozwiązania, charakternego śledczego i tempo nie pozwalające na nudę. Mnie ta historia od początku wciągnęła. Pomysł na wprowadzenie bohaterów, którzy chcą uprzątnąć i „naprawić” architektonicznie i urbanistycznie Zakopane nieraz wywołał na mej twarzy uśmiech, bo (no przyznajcie sami) przydałby się ktoś kto uprzątnie ten bałagan w tym mieście. Ale nie tylko opowieść o brzydocie Zakopanego urzekła mnie w tej powieści. Mocnym punktem jest także dość mocno rozwinięty wątek teatru i dramaturgii. Pojawia się Teatr Witkacego, który pod wpływem lektury pojawił się na mojej liście miejsc, które muszę odwiedzić. Wątek teatru jest bardzo interesująco wpleciony w fabułę tego kryminału, co może zachęcić do lektury entuzjastów tego środka ekspresji. Czy w sztuce teatralnej może kryć się odpowiedź na niektóre trudne pytania? Sprawdźcie sami.

Bywają takie serie, w których nie zachowując odpowiedniej kolejności można się pogubić, albo najzwyczajniej w świecie coś stracić, przegapić przez nieznajomość bohaterów. Czytając zastanawiałam się, czy wiedza jaką posiadam o policjantach występujących w tej serii jest niezbędna dla odpowiedniej interpretacji tej historii i stwierdzam, że swobodnie możecie sięgnąć po „Giełdę milionerów” bez czytania wcześniejszych powieści autora. Tym bardziej, że jak wspomniałam na początku, ta jest zdecydowanie najlepsza. Jedyne czego wciąż mi brakuje, to wykroczenia z Zakopanego i ruszenia którymś z górskich szlaków. Być może autor zdecyduje się na to w kolejnym kryminale zakopiańskim?

14 kwietnia

Zaczekaj na mnie – Lidia Liszewska, Robert Kornacki

Zaczekaj na mnie – Lidia Liszewska, Robert Kornacki


Zaczekaj na mnie”, to druga część przygód Kosmy i Matyldy, dojrzałych kochanków, których drogi skrzyżowały się za sprawą niezwykłego splotu przypadków, w wyniku którego w Jego ręce trafił adresowany do zupełnie innej osoby list napisany przez Nią. Choć początkowo los był dla nich łaskawy, jak to w życiu bywa wszystko się skomplikowało.

Trudno, pisząc o tej książce, nie zdradzić niczego, co działo się w pierwszej części, bo nawet opis z okładki zdradza trochę zbyt wiele. Więc lepiej go nie czytajcie (podobnie jak tego wpisu!) przed lekturą pierwszej części. Albo tak ja: przeczytajcie go raz, odczekajcie aż zapomnicie o tym spoilerze i dopiero bierzcie się za lekturę.

Drogi kochanków rozeszły się z przyczyn opisanych w części pierwszej. „Zaczekaj na mnie” to dwie przeplatające się historie pełne tęsknoty, nostalgii i próby powstania z kolan pomimo tego, co przyniósł im los. Jednocześnie jednak, w przeciwieństwie do pierwszej części, w tej dzieje się naprawdę niewiele. Znaczną część książki stanowią wspomnienia Kosmy lub Matyldy z czasów opisywanych w pierwszej części, które dotychczas były czytelnikom nieznane. O ile w pierwszej części akcja obejmuje naprawdę spory okres, o tyle tu mamy wycinek kilku (strategicznych, bo strategicznych, ale jednak tylko kilku) dni. Dni przeplatanych licznymi retrospekcjami, w których autorzy wracają do wydarzeń, które miały miejsce w okresie opisywanym w „Napisz do mnie”, a na które być może zabrakło wówczas miejsca. Mam wrażenie, że „Zaczekaj na mnie” to z jednej strony uzupełnienie dla pierwszej części (jakby opis „wyciętych scen”), z drugiej strony taka część na przeczekanie przed naprawdę dużą bombą emocjonalną, jakiej spodziewam się po tomie kończącym tę serię.

To, co zabolało mnie najbardziej to fakt, że nie ma już tych pięknych listów, które były najmocniejszym punktem pierwszej części. Autorzy zrezygnowali nawet ze spoilerujących wstępów do rozdziału (wielka szkoda!). Mimo lekkiego rozczarowania formą i fabułą, książkę wciągałam z zapartym tchem wierząc, że na pewno w kolejnym rozdziale zdarzy się COŚ. Już od pierwszych rozdziałów „coś” wisiało w powietrzu, miałam nadzieję, że w końcu wydarzy się to, na co wszyscy czytelnicy zapewne czekali, czy los jednak okazał się łaskawy i pozwolił na spotkanie dwóch zagubionych dusz? Tego dowiecie się czytając tę część. Tymczasem ja sięgam po trzeci tom – „Zostań ze mną” i mam nadzieję, że warto było przeczekać tę część, że była to tylko cisza przed burzą. Wszak czasami nie akcja jest najważniejsza, a emocje, jakie opisywane są w książce. I na tym polu autorzy spisali się bezbłędnie. O ile akcji jest może niewiele, o tyle profile psychologiczne bohaterów, ich postawy i emocje im towarzyszące zostały opisane bardzo wyczerpująco. Być może po lekturze tej części łatwiej będzie zrozumieć ich przyszłe wybory oraz przewidzieć zakończenie serii?

01 kwietnia

Napisz do mnie – Lidia Liszewska, Robert Kornacki

Napisz do mnie – Lidia Liszewska, Robert Kornacki


Ludzie listy piszą… no, albo bądźmy szczerzy: nie piszą ich już praktycznie wcale. Ta wyjątkowa sztuka komunikacji, gdzieś nam zanika w dobie szybkich łączy, które sprawiają, że posługujemy się bardzo krótkimi komunikatami. W powieści „Napisz do mnie”, choć jest to powieść bardzo współczesna, mamy do czynienia z niezwykłymi listami. A wszystko zaczęło się przez przypadek…

To nie jest historia o nastolatkach nie bardzo wiedzących czego chcą od życia. Oboje skończyli już 40 lat, mają rodziny, choć ich dotychczasowym związkom można wiele zarzucić. Oboje są spragnieni przeżyć coś wyjątkowego, dzielić emocje z kimś, przy kim serce znowu zaczyna wybijać ten dziwny, nieregularny rytm. On jest łódzkim dziennikarzem o zniewalającym głosie, któremu żadna się nie oprze. Ona jest warszawską malarką poszukującą inspiracji, nowych doznań. Kosma przypadkiem natrafia na napisany przez Matyldę list, który wcale nie był adresowany do niego, a jednak postanawia odpisać. I tak to wszystko się zaczyna. Piszą listy, a na ich kartach powoli rodzi się pomiędzy nimi uczucie. Ale jakie to są listy! Pełne emocji, czasami humoru, czasami wyrażające myśli dosłownie, innym razem pozostawiające wiele niedopowiedzeń. Dawno nie spotkałam się z tym, żeby ktoś tak pięknie pisał. Zachwycałam się ilekroć trafiałam na kolejną wymianę wiadomości pomiędzy głównymi bohaterami.

Bardzo podoba mi się niebanalna konstrukcja książki. Owszem w zmienianiu perspektyw pomiędzy dwoma głównymi bohaterami nie ma nic niezwykłego. Tak samo jak dość naturalne wydaje się być przeplatanie opowiadanej historii listami pisanymi przez kochanków. Jednak jest coś, z czym chyba jeszcze nigdy wcześniej się nie spotkałam. Każdy rozdział rozpoczyna… mikro spoiler dotyczący tego, czego możemy się spodziewać na najbliższych kilkudziesięciu stronach. Powinno zniechęcać? Działało dokładnie odwrotnie. Bo jeśli autorzy obiecują, że w tym rozdziale będzie TO, no to jak tu odłożyć książkę nie dowiedziawszy się, w jaki sposób dojdzie do tych zdarzeń. Z zabiegów, jakie zastosowali autorzy bardzo spodobała mi się również personifikacja Helmuta, poczciwego psa, który niejednokrotnie miał bardzo mądre myśli i bezbłędnie odczuwał emocje swojego Pana, nawet jeśli ten był bardzo daleko. Jaka szkoda, że nikt go jednak nie rozumiał, być może wszystko potoczyłoby się inaczej, albo chociaż szynka parmeńska częściej gościłaby w domowym menu.

Pewnie już zauważyliście, że nieczęsto sięgam po powieści obyczajowe cz romanse. Gdy jednak wyczytałam, że to taka powieść epistolarna, w której głównym motywem jest pisanie listów, postanowiłam się skusić. A kiedy książka znalazła się w moich rękach i na okładce znalazłam rekomendację samego Janusza Leona Wiśniewskiego, który jak nikt inny potrafi pisać o emocjach, musiałam natychmiast zacząć czytać pierwszą część historii Kosmy i Matyldy. I przepadłam coraz bardziej zachwycając się tą historią: od pierwszej strony, pierwszego rozdziału i pierwszego listu, jaki Matylda przypadkowo zostawiła w jednej z warszawskich kawiarni. I mój zachwyt trwał niemalże do końca. Bo finał trochę mnie rozczarował. Ach! Czy zawsze musi się wszystko tak komplikować? Ale to nawet nie te komplikacje mnie rozczarowały, a ich źródło i konsekwencje nielogicznych decyzji bohaterów. Rozumiem, że człowiek nie zawsze działa zgodnie z logiką, ale kończąc czytać byłam zła na bohaterów, na autorów, że pozwolili, aby ta część historii skończyła się tak, a nie inaczej.

Po kilku dniach zatęskniłam jednak z Kosmą i Matyldą, a nawet za poczciwym psem Helmutem, który zdaje się być o wiele mądrzejszy od swojego właściciela i sięgnęłam po drugi tom z serii: „Zaczekaj na mnie”. Ale o tej książce opowiem Wam w następnym wpisie.

20 marca

Zakochany przez przypadek - Yoav Blum

Zakochany przez przypadek - Yoav Blum



Zapraszam Was na chwilę do niezwykłego miejsca. Sprawdzimy, co dzieje się za kulisami rzeczywistości… bo "Zakochany przez przypadek" to powieść, w której wykorzystano taki właśnie, dość oryginalny pomysł. Główni bohaterowie mają bowiem bardzo nietypowy zawód: pracują jako kreatorzy przypadków. Czym zajmują się owi kreatorzy? Oczywiście aranżowaniem przypadków, które mają ziścić przeznaczenie ludzi, czyli ich niczego nieświadomych klientów.

Dzięki izraelskiemu autorowi (nigdy nie sądziłam, że sięgnę po literaturę pochodzącą z tego kraju ani że będzie to literatura obyczajowa czy romans) mamy okazję zajrzeć za kulisy rzeczywistości. Poznajemy troje (pozornie) zwyczajnych osobników. Guy, Emily i Eric pracują dla tajnej organizacji pozorującej zbiegi okoliczności. Jednym troszkę dopomogą, innym zaszkodzą wprowadzając odrobinę „przypadkowości” - sprawią, że wywróci się kubek z kawą, albo że ktoś zauważy coś w odpowiednim momencie, który uruchomi całą lawinę konsekwencji. W tym na pozór normalnym świecie spotkamy nie tylko kreatorów przypadków, ale także na przykład wymyślonych przyjaciół, czy tkaczy snów. Za kulisami rzeczywistości dzieją się bowiem wiele…

Pod pozorem prostej historii snute są czasami filozoficzne rozważania na temat naszego przeznaczenia, wolnej woli czy istoty jestestwa. Czasami są to rozważania w klimacie: co było pierwsze „jajko czy kura” (a już to jest przecież ciekawe!), ale także takie, które naprawdę skłaniały do przemyśleń na temat tego, na ile mamy wpływ na to co nas w życiu spotyka. Skłania do rozważenia, na którym ze skrajnych biegunów znajdujemy się my sami: czy wierzysz, że wszystko co Cię w życiu spotyka to skomplikowany ciąg przyczynowo-skutkowy, który w dużej mierze zależy od przypadku, a może jednak jesteś kowalem swojego losu i to Ty ponosisz odpowiedzialność za to, w jakim miejscu się aktualnie znajdujesz.

Choć fabuła nie rozłożyła mnie na łopatki, czytałam o poczynaniach kreatorów przypadków z przyjemnością. Dodatkowym atutem było zaprezentowanie czytelnikowi fragmentów podręczników do nauki kreowania przypadków, co nie wcale łatwą sztuką. Wszak musimy pamiętać, że każdy bodziec rodzi reakcję, czyli otwiera nowy ciąg przyczynowo-skutkowy, który jak doskonale wiecie już zawsze będzie niósł jakieś konsekwencje. Przeplatanie fabuły lekturami obowiązkowymi dla przyszłych kreatorów przypadków pozwoliło lepiej wsiąknąć w kreowany przez autora świat i rozmyślać nad tym, czy może nie był by to całkiem fajny zawód do wykonywania.

Choć fabularnie może książka nie jest ponadprzeciętna, to wykreowany w niej świat, a raczej zajrzenie „za kulisy” tego, co nas otacza na co dzień sprawiają, że warto przeczytać. Po jej lekturze zupełnie inaczej zaczniecie postrzegać przypadki, które Was spotkały. I gdy następnym razem zdarzy się coś nieoczekiwanego, to może właśnie po to, żeby zmienić Twoje życie o 180 stopni?

05 marca

VOX - Christina Dalcher

VOX - Christina Dalcher


Jesteś kobietą? To spróbuj milczeć przez godzinę. Postaraj się nie odezwać choćby słowem, nie pisać, nie czytać, nie obcować z językiem. A teraz postaraj się oszczędzać słowa przez cały dzień. Ile uda Ci się zaoszczędzić? Ile słów wymknie się z Twoich ust zupełnie bezrefleksyjnie? Wchodząc w świat z dystopii VOX na pewno nie przeczytałabyś tego wpisu. Bo kobiety nie są od tego, aby czytać. Nie są również od tego aby przemawiać.

Przyszła nowa władza, a wraz z nią diametralne zmiany w polityce gender. W świecie wykreowanym przez autorkę w dystopii, o której mowa kobiety zostały sprowadzone do absolutnie podrzędnej roli. Mają być cicho i zajmować się domem. Aby zaprowadzić porządek, kobietom założono na ręce bransoletki odliczające każde wypowiedziane słowo. Po przekroczeniu limitu - 100 słów dziennie, każde kolejne powoduje wyładowanie elektryczne i ból odczuwany przez właścicielkę. Nieważne czy masz lat 5, 18, 40 czy 80, milcz bo jesteś kobietą. A kobiety już zbyt wiele się nakrzyczały.

Dystopijny świat wykreowany w powieści VOX (jak dla mnie) jest nieco przejaskrawiony, ale dzięki temu dużo mocniej oddziałuje na odbiór tej lektury. Wciąż łapałam się na tym, że zastanawiałam się: kurczę, ale czy to naprawdę jest możliwe? I za każdym razem z przerażeniem odkrywałam, że dlaczego by nie? Jak wiele absurdalnych przepisów już wprowadzono, jak w przeszłości traktowano innych z pogardą tylko dlatego, że mieli inny kolor skóry, wierzyli w innego boga lub mieli inny sposób postrzegania świata. Dlaczego kiedyś u władzy nie miałby stanąć ktoś, kto powie, że miejsce kobiet jest w domu i lepiej niech siedzą cicho, bo mają zbyt wygórowane oczekiwania. Jeśli spojrzymy na karty historii, to przekonamy się, że wszystko jest możliwe. Co by nie mówić, w świecie, który opisuje autorka kobiety delikatnie rzecz ujmując, nie mają łatwego życia. Wprowadzane są regulacje, których celem jest podporządkowanie kobiet mężczyznom i sprowadzenie ich roli do tej znanej z zamierzchłych czasów. Jak pokazuje jednak historia, zawsze znajdzie się głos sprzeciwu, pytanie tylko czy nie będzie on zbyt cichy, aby móc realnie wpływać na rzeczywistość.

Ten okrutny świat wykreowany przez autorkę to najmocniejszy element tej książki. Powoli wnikając w tę absurdalną rzeczywistość nieraz będziecie zbierać szczękę z podłogi odkrywając jakie dziwne regulacje i zwyczaje wprowadzono. Choć sama fabuła książki może nie jest wybitna, to wątek naukowców i nowoczesnych laboratoriów mnie osobiście porwał. No, ale ja mam słabość do popularyzowania świata nauki w beletrystyce. Rozczarowujące jest natomiast zakończenie, które sprawia wrażenie, jakoby autorka dokądś się spieszyła. Przeleciała przez najważniejsze wydarzenia jak Gabryś przez pole. Zapewniła nam bardzo filmowe i spektakularne zakończenie, które jednak nie za bardzo wpisuje się w klimat książki.

VOX to przede wszystkim ważny głos w sprawie praw kobiet. Wydaje nam się, że udało nam się wywalczyć równouprawnienie, że zmiany wciąż idą w dobrym kierunku, że kobiety coraz rzadziej stykają się ze szklanym sufitem i mogą być kim tylko zechcą. Tymczasem wciąż musimy pamiętać o tym, że właściwie niewiele trzeba aby niewielka grupa fanatyków zmieniła diametralnie nasz świat. Odebrała nam nasze prawa.

24 stycznia

Cisza białego miasta - Eva García Sáenz de Urturi

Cisza białego miasta - Eva García Sáenz de Urturi

Porzućmy na chwilę tę naszą szaro-burą zimę, ten smog i mroźne powietrze. Przenieśmy się do słonecznej Vitorii, stolicy kraju Basków w północnej części Hiszpanii. Oczywiście, jeżeli tylko nie obchodziliście ostatnio 20, 25, 30 urodzin lub jakichkolwiek, które są wielokrotnością liczby 5, bo to podstawowy klucz, według którego ofiary wybiera seryjny morderca. Gotowi na tę emocjonującą podróż?

Jesteśmy w pięknej Vitorii, jest środek lata. Skazany 20 lat temu za serię morderstw Tasio ma wkrótce po raz pierwszy opuścić mury więzienia na przepustkę. Problem w tym, że na krótko przed tym, w mieście dochodzi do kolejnych zbrodni. Jak mógł ich dokonać skazaniec, skoro przebywał wówczas w więzieniu? A może skazano niewłaściwego człowieka? Za sprawę zabiera się śledczy, specjalista w profilowaniu kryminalnym, nasz narrator i główny bohater Unai López de Ayala. Zrobi wszystko, aby zapobiec kolejnym zbrodniom. I choć nie zawsze błyskał intelektem i jak na znawcę ludzkich umysłów zdarzało mu się być nieco ciamajdowatym, to autorka sprawiła, że temu hiszpańskiemu policjantowi udało się wzbudzić moją sympatię. Chciałabym tylko powiedzieć, że z moją pomocą zdecydowanie szybciej rozwikłałby tę sprawę. Bo przecież nieraz mówiłam mu: idź tym tropem chłopie, nie zapala ci się czerwona lampka tu i tam? Sprawdź to! Ale on wiedział swoje i nieco błądził.

Nie bez przyczyny na początku wspomniałam, że „Cisza białego miasta” to emocjonująca podróż. Autorka bardzo dokładnie opisuje swoje rodzinne miasto, Vitorię oraz jej okolice. Każde zdarzenie, do którego dochodzi na kartach powieści toczy się w konkretnym miejscu, a my z łatwością możemy to sobie wyobrazić. Czytając, początkowo śmiałam się, że ta książka to trochę przewodnik turystyczny po kraju Basków, ale to naprawdę duży plus dla tej książki. Autorka osadziła akcję w mieście dobrze jej znanym. Prowadzi pościg wąskimi, klimatycznymi uliczkami miasta, przedstawia nam najważniejsze zabytki architektury, wtrąca co nieco z historii miasta. A wszystko to robi z takim wyczuciem, że nie są to opisy przyrody jak u Elizy Orzeszkowej w „Nad Niemnem” ;-) Bardziej trafne będzie tu porównanie sposobu, w jaki Remigiusz Mróz opisywał Opole w „Behawioryście” (tu najłatwiej mi dostrzec analogię, ponieważ jest to nasze rodzinne miasto, które znamy jak własną kieszeń). Vitoria stanowi idealne tło, dla tajemniczych zdarzeń. I choć książka jest bardzo współczesna, mamy twittera, wszechobecne smartfony fotografujące co się da, czy najnowsze nowinki technologiczne, to jednak miałam wrażenie, że zdarzenia z tych klimatycznych uliczek Vitorii (nawet teraz, gdy to piszę, mam je przed oczami) miały miejsce w dalekiej przeszłości. Być może dlatego, że akcja nawiązuje do świąt typowych dla kultury i tradycji baskijskiej, a być może sprawia to magia tego miasta.

Pomijając walory estetyczne ułatwiające teleportację do świata wykreowanego przez autorkę, musicie wiedzieć, że przede wszystkim „Cisza białego miasta” to trzymający w napięciu thriller. Co prawda niejednokrotnie miałam poczucie, że już rozwikłałam zagadkę, że wiem już wszystko, ale oczywiście autorka tylko sobie z nami pogrywała, myliła tropy, przerzucała podejrzenia na kogoś innego, żeby w końcu dojść do momentu kulminacyjnego, w którym… żartowałam, oczywiście, że nie zdradzę zakończenia :-)

Jeszcze tylko wspomnę, że to dopiero pierwsza część Trylogii białego miasta, która podobno pełna jest mrocznych rodzinnych tajemnic, baskijskiej kultury i tradycji. Nie mogę się doczekać kolejnych tomów!

13 stycznia

Podpalacz – Wojciech Chmielarz

Podpalacz – Wojciech Chmielarz



Kiedyś spontanicznie sięgnęłam po „Żmijowisko” Wojciecha Chmielarza... i przepadłam. To była jedna z najlepszych książek przeczytanych w ubiegłym (2018) roku. Wtedy usłyszałam, że autor ten ma na swoim koncie całkiem przyjemną serię o charyzmatycznym komisarzu, niejakim Jakubie Mortce. Moim pierwszym skojarzeniem był komisarz Forst – barwny i niesforny bohater stworzony przez Remigiusza Mroza. Trudno mi zatem nie porównywać tych dwóch postaci i serii. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że Mortka wygrywa z Forstem.

Podpalacz” to pierwsza część serii o komisarzu Mortce. Przenieśmy się na chwilę do mroźnej, ośnieżonej Warszawy. Policja otrzymuje zgłoszenie, że w spalonym domu znaleziono ciało. Wkrótce okazuje się, że mamy do czynienia z seryjnym podpalaczem, który grasuje w stolicy i dokonuje kolejnych przestępstw. Komisarz Jakub Mortka zmagający się właśnie z własnymi problemami osobistymi (rozwód, problemy finansowe i mieszkaniowe) musi się zmierzyć z serią podpaleń. Jak odkryć kto za tym wszystkim stoi, jeśli głównym problemem jest znalezienie jakiegokolwiek motywu działania?

Niby „Podpalacz” to po prostu dobry kryminał policyjny. W rzeczywistości jednak należą się wielkie wyrazy uznania dla autora za to, jak dobrze udało mu się stworzyć realistyczny obraz stołecznej policji. W końcu trafiłam na literackiego polskiego komisarza, który ma swój kodeks etyczny, stara się postępować zgodnie z zasadami (z naciskiem na stara się, nie mówię, że zawsze się udaje) i musi walczyć z wszechobecną urzędniczą machiną. Ot, po prostu poczciwy i sprawiedliwy glina, ambitny, choć trochę nieporadny życiowo. W prowadzone sprawy angażuje się całym sobą, na tyle mocno że cierpi na tym jego życie prywatne. Jak każdy człowiek ma swoje wady i zalety, co sprawia, że jest jakiś taki bardziej ludzki, realny. O wiele łatwiej jest mi uwierzyć w jego istnienie niż w to, że gdzieś po świecie kręci się zakopiański komisarz Forst.

Zagadka będąca głównym elementem fabuły jest dość zgrabna i co ważne, nie przekombinowana (tak, porównuję to z komisarzem Forstem spod pióra Mroza). Historia polowania na podpalacza wciąga. Co rusz mamy zwroty akcji, które rzucają nowe światło na prowadzoną sprawę. Co ważne, autorowi udaje się zaskoczyć czytelnika proponując nieszablonowe zakończenie. Całość opowiedziana jest przystępnym językiem. Kilka razy na moich ustach gościł uśmiech w reakcji na błyskotliwe dialogi i pewien ciekawy nurt muzyczny, który odgrywa niemałą rolę w całej tej historii ;-)

Tak jak na wstępie wspomniałam, „Podpalacz” to pierwszy tom serii. Ja jestem już po lekturze kolejnej części, czyli „Farmy lalek”. Ale o tej pozycji może opowiem innym razem.

06 stycznia

W czepku urodzone – Weronika Nawara

W czepku urodzone – Weronika Nawara


Mam wrażenie, że ostatnio mamy do czynienia z pewną modą na książki dotyczące środowiska medycznego. Czasami głos zabierają dziennikarze obserwujący funkcjonowanie szpitala i służb ratunkowych (np. świetny dziennikarz wcieleniowy Paweł Reszka i jego Mali bogowie 1 i 2), czasami są to sami lekarze (np. Adam Kay w swojej książce „Będzie bolało”). Tym razem za sprawą Weroniki Nawary głos zabierają przedstawiciele środowiska pielęgniarskiego.

Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że pielęgniarstwo to niezwykle trudny i odpowiedzialny zawód. Jednocześnie społeczeństwo ma skłonności do umniejszania roli pielęgniarek, a pacjenci niejednokrotnie okazują niewdzięczność i sprawiają problemy. Mimo to one dzielnie realizują swoją misję okupując to niejednokrotnie własnym zdrowiem i kiepskimi relacjami w życiu prywatnym. Książka pomaga zrozumieć na czym polega praca pielęgniarek, poznać blaski i cienie pracy w tym zawodzie. Opisywane przez przedstawicielki (i przedstawicieli, bo choć pielęgniarstwo zdominowane jest przez kobiety, nie zabrakło męskiego głosu) tej profesji doświadczenia ukazują ich codzienność, trudności wynikające ze specyfiki pracy pielęgniarki, ale i chwile dzięki którym wciąż widzą w tym wszystkim sens. Cytowane wypowiedzi pozwalają na odczarowanie zawodu pielęgniarki, ale także ukazują ich trudną sytuację (np. niskie zarobki, niedobory kadrowe). Choć można odnieść wrażenie, że książka ta pisana jest przez pielęgniarki i dla pielęgniarek, to uważam, że jest to ważny głos w dyskusji na temat kondycji naszej służby zdrowia.

Weronika Nawara dopiero rozpoczyna swoją drogę w tym zawodzie. Choć to ona wskazana jest na okładce jako autorka, książka ta ma wielu autorów, ponieważ składa się właściwie z samych cytatów, a komentarzy autorki jest w niej jak na lekarstwo (nomen omen). Dzięki bezpośredniemu przytaczaniu wypowiedzi osób, z którymi rozmawiała autorka udało się zachować pewną naturalność, jednak mi zabrakło pełniejszej i spójnej narracji ze strony autorki. Owszem, dostrzegam starania nadania jakiegoś porządku przytaczanym cytatom poprzez wprowadzenie tematycznych rozdziałów, ale według mnie to za mało. Autorka na równi ze swoimi indagowanymi opowiada o swoich doświadczeniach i spostrzeżeniach, ale brakuje pełniejszej syntezy, bardziej obiektywnych wniosków wynikających z przytaczanych odpowiedzi.

Nie zrozumcie mnie źle, bo „W czepku urodzone” to bardzo interesująca lektura, poruszająca ważny i ciekawy temat, wnosząca sporo nowej wiedzy do mojego życia i uświadamiająca jak dużą rolę w szpitalnej machinie odgrywają pielęgniarki. Wątpliwości budzi we mnie natomiast sama struktura książki i wkład autorki w jej napisanie. Czy można powiedzieć, że ktoś napisał książkę, która w 90% składa się z samych cytatów, które nie są interpretowane ani analizowane? Nie przeczę, że samo dotarcie do pielęgniarek i pielęgniarzy, którzy zgodzili się poświęcić czas na rozmowę z autorką było dużym wysiłkiem, ale przetworzenie zgromadzonego materiału to oddzielna kwestia. Nie sztuką jest stworzyć książkę dokonując selekcji wypowiedzi innych osób, ważne jest aby jeszcze dokonać ich analizy i przedstawić wnioski z nich wynikające. Podsumowania – odezwy do pielęgniarek, które kończą rozdziały, to jednak za mało. Cytaty powinny służyć raczej obrazowaniu tego, co autor chce przekazać odbiorcom, a nie być bytem samym w sobie. Tutaj proporcje zostały wyraźnie zachwiane – zdecydowanie za mało (jak na książkę) głosu zabierała sama autorka.

I mimo że trochę narzekam, to uważam, że warto sięgnąć „W czepku urodzone”, choćby po to aby uświadomić sobie, jak wielką pracę wykonują pielęgniarki i najzwyczajniej w świecie po prostu je docenić, a mając z nimi styczność okazać im wdzięczność.

Copyright © 2016 Uwaga czytam , Blogger