Pamiętacie
jak pisałam o „Śmierci samobójcy”, czyli bardzo nieznanej
zakopiańskiej powieści kryminalnej? Możecie o niej poczytać
tutaj. Tymczasem całkiem niedawno swoją premierę miała jej
kontynuacja, czyli „Po własnych śladach”. Kolejna książka
Mariusza Koperskiego również została okrzyknięta zakopiańską
powieścią kryminalną. Tym razem (na szczęście) nie spodziewałam
się jednak barwnych opisów górskich szlaków ani akcji osadzonej
gdzieś w górach. I chyba to uchroniło mnie przed rozczarowaniem.
Po
rozwiązaniu sprawy, opisywanej w „Śmierci samobójcy”,
sympatyczny i młody komisarz Karpiel przenosi się do Warszawy. Są
święta Bożego Narodzenia, a Tomasz Karpiel wraca w rodzinne strony
do rodziny. W wigilijną noc dochodzi do wypadku samochodowego, w
którym ginie znienawidzony przez Karpiela biznesmen. Kilka lat
wcześniej siostra komisarza uległa bowiem ciężkiemu wypadkowi
samochodowemu, a sprawcą był nie kto inny jak Cyrwus, ofiara
wigilijnego zdarzenia. Młody policjant szybko angażuje się w
sprawę tajemniczego morderstwa. Również tym razem autor prowadzi
nas przez zawiłości podhalańskiej kultury, która jest tłem dla
wydarzeń opisywanych w książce, choć jest tego jeszcze mniej niż
w pierwszej części. O ile jednak „Śmierć samobójcy” była
klasycznym kryminałem, w którym nie było nic nadzwyczajnego, o
tyle tym razem Pan Mariusz zastosował parę technik budzących
zdumienie.
Zaskakujący
fakt numer jeden, to wplecenie w fabułę zakopiańskiego
kryminału elementów z pogranicza science fiction.
Najnowocześniejsze technologie związane z projekcją
oddziałującą na wszystkie zmysły – okej, mogłabym
uwierzyć, że istnieją naprawdę. Ale że w Zakopanem? Nie mówię,
że to był kiepski pomysł, jak dla mnie wzbogacenie akcji o wątki
związane z wykorzystaniem technologii wnosi wartość dodaną do
historii. Problem jednak w tym, ze odnosiłam wrażenie, że trochę
to takie naciągane. Zaskakujący
fakt numer dwa, to remiks kulturowy o jaki pokusił się Pan
Koperski. Warto sięgnąć po ten kryminał choćby po to, aby
sprawdzić w jaki sposób dr House mógł się przyczynić do
rozwikłania tajemnicy morderstwa w sercu Tatr.
Tak, chodzi o dr House’a z popularnego serialu o cynicznym lekarzu.
Jak dla mnie jest to najmocniejsza zaleta „Po własnych śladach”.
Dość zaskakujące połączenie, które ożywiło akcję. Właściwie
dopiero wówczas udało mi się na dobre wciągnąć w fabułę
książki.
Problem
jaki mam z książką „Po własnych śladach” to trochę
nieprzemyślany i chaotyczny rytm książki. Momentami wieje
nudą, a momentami trudno było się oderwać od lektury. Pomieszanie
chronologii wydarzeń też nieco zaburza odbiór i poziom
zaangażowania w przedstawianą historię. I choć rozumiem, że
zamysłem autora było wciągnięcie czytelnika w pewną grę, to
jednak tym razem nie do końca się to udało.
Mimo
wszystko uważam, że „Po własnych śladach” to całkiem niezły
kryminał, który poleciłabym przeczytać w okolicach świąt
Bożego Narodzenia. Siarczysty mróz, ośnieżone Zakopane i
zimowy klimat świąt sprawią, że będzie to przyjemna i dość
interesująca lektura. Przede wszystkim jednak, warto sięgnąć po
nią po to, żeby dowiedzieć się jaką rolę w tym wszystkim
odegrał dr House!
Nie jest to może nic wybitnego, ale bardzo mi się ta książka podobała :) Nie wiedziałam, że pan Koperski napisał inną książkę, chętnie przeczytam Śmierć samobójcy :)
OdpowiedzUsuń