27 sierpnia

Recenzja: Troje – Sarah Lotz


Troje” Sarah Lotz miało być intrygującą i pełną grozy historią z katastrofami lotniczymi w tle. Zachęcona dobrymi recenzjami sięgnęłam po tę lekturę pewna, że tym razem na pewno się wystraszę. Nie wystraszyłam się, a „Troje” nie okazało się być tą książką, której się spodziewałam, kryło w sobie zupełnie inną książkę.

W jeden dzień w niewyjaśnionych okolicznościach rozbijają się cztery samoloty na różnych kontynentach. W opinii biegłych nikt nie miał prawa przeżyć tych katastrof. A jednak odnalezionych zostaje troje pasażerów – żywych i niemal niedraśniętych. Są to dzieci z różnych krańców świata. Wokół nich zaczynają dziać się dziwne rzeczy, powstaje wiele teorii spiskowych na wyjaśnienie tych nieprawdopodobnych wydarzeń. O tym wszystkim dowiadujemy się z książki napisanej w książce, na którą z kolei składa się szereg doniesień prasowych, wywiadów, reportaży, urywek rozmów, nagrań i innych materiałów, które zgromadziła główna bohaterka opisując historię katastrof i ocalonego trojga dzieciaków. Brzmi dość pokrętnie, prawda? Sarah Lotz zdecydowała się na odstąpienie od zwykłej narracji, której chyba najbardziej zabrakło mi w tej książce. Pomysł na stworzenie w „Troje” książki „Czarny czwartek. Od katastrofy do spisku. Analiza fenomenu Trojga”, która stanowi właściwie całą powieść „Troje” był jak dla mnie zbyt dziwny… i nudny.

Zaobserwowaliście jak media atakują temat każdej większej katastrofy? Powstaje wówczas cała masa artykułów, materiałów medialnych, teorii spiskowych, robi się wywiady z ciocią, wujkiem, babcią i sprzątaczką ofiar oraz analizuje się wszystkie okoliczności na milion różnych sposobów. Po którym artykule o jednej katastrofie macie już dość? No właśnie… a tutaj takie „artykuły” i zapiski zajmują prawie 500 stron. Jeżeli w przeciwieństwie do mnie z wypiekami na twarzy śledzicie kolejne doniesienia o jakiejś katastrofie (daleko nie trzeba szukać, weźmy przykład naszego rządowego tupolewa), to książka prawdopodobnie Wam się spodoba. Jeżeli jednak podobnie do mnie macie dość po kilku tygodniach medialnej szarpaniny, to raczej nie jest to książka dla Was. Forma w jakiej została przedstawiona historia Trojga zupełnie do mnie nie przemówiła. Poprzez zastosowanie takiego „reporterskiego” stylu, dystans do omawianych wydarzeń stał się tak duży, że w ogóle nie robiły one na mnie wrażenia. Skakanie pomiędzy różnymi perspektywami ukazujące wspomnienia różnych osób oraz odnoszące się do różnych teorii i domniemań także zniechęcało mnie do dalszej lektury. O ile sam pomysł na historię uważam za całkiem dobry, o tyle sposób jego realizacji zgasił całe napięcie i nie sprzyjał stworzeniu atmosfery grozy. To co interesujące, to przedstawienie nawarstwiania się „afery” wokół katastrof i ocalonych dzieci oraz ukazanie do czego zmierza każdy rodzaj fanatyzmu. Gdyby w inny sposób opowiedzieć tę historię być może udałoby się zbudować obiecane napięcie i grozę sytuacji.


Rozbijające się samoloty pasażerskie, dziwnie zachowujące się ocalone dzieci i nastawienie na otrzymanie apokaliptycznej wizji przyszłości zapowiadały duże „wow”. Nie doczekałam się jednak ani jednego westchnienia zachwytu, za to nieco wynudziłam się podczas czytania tej powieści. Nie zniechęciło mnie to do latania. Ani trochę nie obawiam się też nadejścia Końca Świata.  Niemniej jednak zachęcam do lektury i wyrobienia sobie własnego zdania na temat "Trojga".  

1 komentarz:

  1. Mam identyczne zdanie na temat tej książki! I bardzo dziękuję za tą opinię... ja do tej pory swojej nie napisałam, gdyż nie udało mi się doczytać tej książki do końca. Właśnie ze względu na styl w jakim została napisana, przeczytałam 1/3, odłożyłam i już do niej nie wróciłam! Byłam tej książki bardzo ciekawa! Intrygowała mnie fabuła i wydawało mi się, że to coś dla mnie... tymczasem okazało się, że tak monotonnie się czyta, że wyzwaniem jest dobrnąć do końca! pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Uwaga czytam , Blogger