01 lipca

Recenzja: Dzień dobry, północy – Lily Brooks-Dalton



Po książkę sięgnęłam zauroczona przepiękną okładką i obietnicą poznania zupełnie nowego oblicza samotności człowieka. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie ocenia książki po okładce. Na tej gwiazdy mienią się i błyszczą robiąc na odbiorcy nieziemskie wrażenie. Gwiazdy są tutaj nieprzypadkowe. „Dzień dobry, północy” to przeplatające się dwie historie wybitnych w swoich dziedzinach badaczy kochających gwiazdy.

Augustine całe życie poświęcił badaniom gwiazd. Jego ostatnia placówka naukowa znajduje się na kole podbiegunowym, gdzie zostaje zupełnie sam, ponieważ odmawia wyjazdu podczas ewakuacji pozostałych członków ekipy. Sully bada kosmos, jest astronautką, członkinią załogi powracającego na Ziemię pojazdu kosmicznego. Załoga nie może nawiązać łączności z centrum kontroli lotów. Na ziemi, w cywilizowanym świecie dzieje się coś tajemniczego, niezbadanego, nie wiadomo czy ludzkość wyginęła, ani co się stało. Bohaterowie zaczynają przypuszczać, że są ostatnimi ludźmi na naszej planecie. W różny sposób odczuwają samotność i próbują sobie z nią radzić.

Książka jest pełna retrospekcji, w których poznajemy ważne momenty z życia bohaterów. Augustine, który zrezygnował z odczuwania emocji, w całości poświęcił się nauce i odkrywaniu tajemnic gwiazd. Samotna starość na odludziu skłania go do refleksji nad sensem tego wszystkiego. Dla niego to czas podsumowań i rozliczenia się z samym sobą. Z kolei członkowie załogi historycznej wyprawy w kosmos na ziemi zostawili swoje dotychczasowe życie. Niektórzy mieli rodziny, inni ambitne plany. Zostawili to, aby spełnić marzenie o byciu astronautą, badać wszechświat i zapisać się na kartach historii. Kiedy dociera do nich, że być może nie mają do czego wracać ich wyuczona samokontrola oraz przygotowania do stresujących sytuacji i długotrwałej izolacji okazują się nieskuteczne. W obliczu przenikliwego poczucia osamotnienia wszystko zaczyna tracić sens. Bo jeśli nie mają do czego wracać, to na co to wszystko?

Pomysł na książkę to według mnie strzał w dziesiątkę. Ukazanie problemu dotkliwej samotności w ten sposób, to z pewnością coś nowego i niestandardowego. Ja rozumiem, że istotą tej książki są odczucia i postawy jej bohaterów, a nie akcja i tło wydarzeń, jednak mi osobiście zabrakło wyjaśnienia tego, co tak naprawdę się stało ze światem, jaki znamy. Autorka nasyciła swoją opowieść długimi opisami, które bardzo spowalniały akcję. Ponieważ ja zdecydowanie lubię, gdy w książce dużo się dzieje, momentami bywałam znudzona lekturą. „Dzień dobry, północy” to bardzo spokojna i melancholijna powieść pełna przejmujących rozważań o tęsknocie, niespełnieniu, a także o tym co w życiu okazuje się najważniejsze. 
 
Tylko proszę, nie zrozumcie mnie źle, bo to całkiem dobra książka. Przedstawione historie bohaterów to piękny i zarazem smutny obraz naszych czasów, w których przedkłada się wartość poznawczą nad spełnieniem w życiu prywatnym. Ukazuje, że w tym ogromnym wszechświecie miłość do gwiazd może przesłonić wszystko inne. Uważam, że choć to nie jest typ lektury, którą czyta się z wypiekami na twarzy i niecierpliwym oczekiwaniem na to co będzie dalej, to warto odkryć co splata losy Augustina i Sully.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam retrospekcje w książkach, kocham gwiazdy, ich widok i to jak pięknie żarzą się na niebie :) Szkoda, że to taka melancholijna książka, zdecydowanie tak jak Ty wolę książki, w których dzieje się wiele :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Uwaga czytam , Blogger