Wy
też już macie dość zimy i marzycie o tym, aby nadeszła wiosna, a
po niej ciepłe lato? Dopóki za oknem wciąż czekają na nas
siarczyste mrozy, ja proponuję sięgnąć po książkę, która
ogrzeje nas ciepłem… nie tylko tym mierzonym termometrem. „Biały
latawiec” to podróż do Kozienic – prowincjonalnego miasteczka,
o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, a które skradło moje
serce, podobnie jak historia stworzona przez Ewelinę Matuszkiewicz w
„Białym latawcu”.
Kozienice, Boże Ciało. Przypadkowi mieszkańcy i nieprzypadkowe
zdarzenia dają początek świetnej fabule. Na pozór niepowiązane
ze sobą migawki z życia mieszkańców układają się w intrygującą
i wciągającą historię, która sprawia, że „Biały latawiec”
czyta się jak dobry kryminał. To taka powieść obyczajowa, w
której wszystko jest takie, jak należy. Wyraziści i frapujący
bohaterowie, wśród których autorce udało się uchwycić cały
katalog typowych postaci z prowincjonalnej wioski, stanowią trzon
książki. Różnorodność postaci, prezentowanie ich historii i
postaw sprawia, że „Biały latawiec” to nie tylko historia
powracającej do Kozienic młodej kobiety, która postanawia
zamieszkać w domu odziedziczonym po dziadku pozostawiając w tyle
przytłaczającą Warszawę. Tu każda postać drugoplanowa ma
swoje pięć minut, w których gra pierwsze skrzypce. Myślę, że
każdy znajdzie tu coś dla siebie, to jest bohatera z którym może
się utożsamiać, rozumiejąc jego rozterki i problemy. W
Kozienicach nie brakuje nadziei na nowy początek, intryg, tajemnic,
nierozwiązanych spraw z przeszłości, zakazanej miłości i mrzonek
o lepszej przyszłości. A to wszystko w zgodzie z naturą i
przyrodą w pełni obudzoną do życia, gdzie burza zwiastuje
nadejście niejednych problemów.
Autorka stworzyła bardzo przyjemną książkę w której, choć
poruszanych jest sporo trudnych tematów, nie brakuje jednak
ciepła i sielankowego klimatu małego miasteczka. Stworzony
obraz Kozienic zachęca do wizyty w tym mieście. Mimo typowej
małomiasteczkowej mentalności mieszkańców wydaje się być
ostoją, miejscem bliskim naturze. Aż chce się spakować walizkę i
uciec w otoczenie tej kojącej przyrody, razem z mieszkańcami
włączyć radio, zamknąć oczy i słuchać nie tylko odgrywających
istotną rolę w fabule audycji radiowych, ale także piosenek,
których fragmenty wplecione zostały w książkę w postaci tytułów
rozdziałów.
Lektura „Białego latawca” to świetna odskocznia od krwawych
thrillerów, które zdominowały ostatnio moje czytelnicze zapędy.
To lekka historia, która skrywa w sobie niejedną
tajemnicę. Mam nadzieję, że również zdecydujecie się je
rozwikłać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz